Robert Karczmarek wspomina polityczne konflikty w pracy pilota!
Data wysłania: 2006-09-08 12:48 Autor: Czytelnik IP automat
Aktualność: W pięćdziesiątą rocznicę powstania krakowskiego biura turystycznego Almatur, Robert Kaczmarek napisał do Gazety Wyborczej swoje wspomnienia z nim związane. Wyznaje - W PRL-u Edwarda Gierka spotkanie obywatela z gośćmi z Zachodu nadal zagrażało obozowym sojuszom. Ta okoliczność niezmiernie utrudniała pokazanie humanitarnej głębi tych sojuszów turystom, pomiędzy którymi sporo było ludzi młodych i rzeczywiście ciekawych realnego socjalizmu.
Robert Kaczmarek przypomina o istnieniu młodzieżowych organizacji między innymi. Istniał wtedy Związek Młodzieży Socjalistycznej, który prowadził biuro turystyki zagranicznej Juwentur oraz Socjalistyczny Związek Studentów Polskich, który miał biuro Almatur.
W roku 1972 Kaczmarek postanowił rozpocząć pracę jako pilot grup turystycznych. Wybrał pracę w Almaturze. Musiał zapisać się do SZSP, ale jak przyznaje było to dla niego łatwiejsze niż przystąpienie do ZMS. Wspomina - Bez żadnych rozterek podpisałem więc deklarację przystąpienia do krakowskiego oddziału SZSP i po zdaniu egzaminów otrzymałem licencję pilota z czterema obcymi językami.
Swoją pracę Kaczmarek rozpoczął od obsługi poważnych, dwutygodniowych imprez na długich trasach od gór aż do Bałtyku. Przyznaje, że przejazdy, noclegi oraz programy były bardzo dobrze przygotowane i nie było żadnych problemów organizacyjnych. Zdarzały się za to konflikty obyczajowe. Kaczmarek wyznaje - Kiedy Francuz nie wierzył, że ten kompot jest dobry, i prosił o zwykłą wodę, wówczas kelnerów ogarniała panika. Kiedy zaś Niemiec wykazywał większe zainteresowanie furmanką na szosie niż arrasami na Wawelu, na odmianę pilot wpadał w zły humor. Wszystkich pogodzić mógł nocleg w domach akademickich, gdzie zdarzało się, że co piąty uczestnik wycieczki padał ofiarą kradzieży.
Zaznacza, że zazwyczaj ludzie wyjeżdżali z Polski zadowoleni, a niektórzy nawet zachwyceni. Bardzo dobry był dla nich kurs waluty na czarnym rynku, gdzie za jednego franka można było otrzymać szesnaście złotych. Francuski inżynier, który we frankach zarabiał tyle, co polski inżynier w złotych mógł się poczuć w Polsce jak król. Karczmarek dodaje - Równie dobrze czuł się przy nich polski pilot.
W tamtych czasach pilot na napiwkach zarabiał więcej niż miał z regularnego wynagrodzenia. Kaczmarek wyznaje - Chodziło więc o to, by załapać się do grona pilotów dobrze obsługiwanych przy rozdziale grup. Najlepiej miała tu wewnętrzna sitwa weteranów biura, ale i dla reszty zostawało dość interesujących propozycji, rozdzielanych nie bez brania pod uwagę sprawności pilota. System polegał więc na subtelnej alchemii nieformalnych powiązań i zawodowych zalet. System ten był wydajny i w zasadzie bezkonfliktowy.
Wspomina - To była ciężka praca, pilotowanie. Rzadko niewdzięczna, ale często wyczerpująca. Na dodatek towarzyszył nam stale nasłuch bezpieki, nie tylko jako głucha obecność mikrofonów hotelowych, ale też w postaci wyraźnych, podszytych groźbami zaproszeń do współpracy z SB. W niektórych wypadkach czerwoni instalowali przy pilocie jawnego agenta.
W 1976 roku Kaczmarek obsługiwał dużą, stuosobową grupę prawicowych działaczy francuskich. W programie mieli między innymi: prywatny występ zespołu Śląsk w karolińskim pałacu, specjalny samolot na dłuższych trasach, bankiet w gdańskim ratuszu, a w Warszawie przyjęcie przez Cyrankiewicza. Wspomina - Były długoletni premier przewodniczył wówczas jakiejś radzie pokoju i kurczowo trzymając się ciepłej kanapy, uwodził dowcipem i politycznym smrodem w akcji propagandowej na rzecz ekipy, która go wprawdzie odsunęła od władzy, lecz nie odstawiła od żłobu.
Kaczmarek dodał - Do specjalnej obsługi francuskiej wycieczki należał również towarzysz S., który przy odbiorze grupy na lotnisku pokazał mi papiery jakiegoś Urzędu i usadowił się tuż za mną.
Jednak w autokarze nie było miejsca na dwóch pilotów. We wspomnieniach można przeczytać - Rozstrzygnięcie musiało nastąpić od razu, bez czekania na wieczorne wyjaśnienia przy barze. Podjąłem więc przerwany wątek i rozwijałem go dotąd, aż S. podniósł się i poprosił o zatrzymanie wozu. Podał towarzyszce rękę, wykonał ukłon pod ogólnym adresem i bez słowa wyniósł się z towarzyszką do drugiego autokaru, który bez względu na sytuację karnie trzymał się pojazdu flagowego.
Zaprzyjaźnione grupy pilot oprowadzał po zaprzyjaźnionych domach i firmach starego Krakowa. - Traktowałem to wszystko jako pracę, konieczny trud zbliżenia wolnych ludzi po obu stronach żelaznej kurtyny. Francuzi i Niemcy przepadali za luźnymi spotkaniami, pomiędzy którymi najwyżej ceniono wizyty w redakcji "Tygodnika Powszechnego", gdzie zdarzało się nam dezorganizować ludziom robotę na parę godzin. Najlepiej przygotowani do dyskusji, najbardziej świadomi sytuacji w Polsce byli na ogół Niemcy.
W 1973 roku Kaczmarek obsługiwał grupę z Berlina Zachodniego, która zażyczyła sobie spotkania z przedstawicielstwem wietnamskich partyzantów w Warszawie. Pilot zaznacza -Pomimo że nawiązałem ten kontakt z ulicy, nieomal prywatnie, Wietnamczycy szybko pojęli sytuację i tego samego wieczora przyjęli nas z honorami w swej skromnej rezydencji: kanapki i ryżowa wódka, uśmiechy i opowieści, materiały propagandowe i obrączki ze stali pochodzącej z zestrzelonych samolotów amerykańskich.
Kaczmarek wspomina też swoje wschodnioeuropejskie przygody. - Najsympatyczniejsze, ale politycznie nieudane było spotkanie z dużą grupą Węgrów. Bawiliśmy się doskonale, zwłaszcza nocą, lecz na każdą próbę poważniejszej rozmowy reagowali ciszą. Nie chcieli nawet rozmawiać o pojedynkach sportowych, jeśli miały one polityczny kontekst, na przykład o meczach, gdzie Sowieci dostali łupnia.
Kolejnym zleceniem przyjętym przez Kaczmarka był wyjazd z polską grupą do NRD. - Wziąłem to zlecenie, bo mnie w biurze prosili w krytycznej sytuacji. Myślałem, i nie pomyliłem się, że jedynym dostępnym tubylcem będzie pilot. Już po mojej pierwszej próbie otwarcia niemiecka pilotka, gotowa do każdego zbliżenia z wyjątkiem politycznego, zgłosiła zdecydowane weto: u niej można krytykować kolor własnych skarpetek w rozmowie z powołanym do tego urzędnikiem, ale nie ustrój w dyskusji z polskim pilotem.
Jaki był los pilotów 10, 20 lat temu? [2006-09-08 12:48 83.238.214.*] Ale jaja! To były czasy. odpowiedz »
A ja tego kaczmarka nie znam... [2006-09-08 14:32 84.10.18.*] Relacja owszem, ciekawa, choć akurat tego Kaczmarka nie znam.
Dla mnie najbardziej "zabawne" bylo, gdy w sierpniu 1980 roku współorganizowalem studencką imprezę naukową i nagle dostaliśmy telefon, ze warto zmienić trasę wycieczki ponad 100 osob z Komsomołu, ktora po zwiedzaniu Krakowa, Zakopanego i Warszawy jedzie do strajkującego Gdańska. Te chłopaki nawet by nie zdążyły z bagażnikow swych autokarów wyciągnąć skrzynek z wódka, bo od razu tłum by ich rozniósł. Więc wzięlismy ich "na przechowanie" odpowiedz »
Jaki był los pilotów 10, 20 lat temu? [2006-09-08 15:27 82.70.149.*] W latach 70-tych nie bylo uczelni i wydzialow turystycznych. To wlasnie pracownicy Almaturu, piloci i organizatorzy hoteli w akademikach stanowili kopalnie kadr dla powstajacych pozniej biur podrozy. I to kadr na najwyzszym poziomie! odpowiedz »
Jaki był los pilotów 10, 20 lat temu? [2006-09-11 06:57 83.31.186.*] Świete słowa. Wielu moich przyjaciół z Almaturu i Juventuru Katowice bardzo dobrze prosperuje do dnia dzisiejszego w turystyce. Sam byłem esatowym pracownikiem komuszego Juventuru (ZSMP). Zauważcie jeszcze jedną prawidłowość - niewiele spośród tych osób wykłada na uczelniach turystycznych (to chyba znamienne). Czy potrzebne jest wyższe wykształcenie turystyczne aby zrobić dobrą imprezę - ja mam wątpliwości. Wystarczy doświadczenie i odpowiednie IQ.
Pozdrowienia dla wszystkich dinozaurów !!! odpowiedz »
|